Odnoszę wrażenie, że ostatnio zacząłem nieco nudzić czytelników. Zamiast owe zacne grono, czy raczej gronko, trochę rozruszać, tak na wesoło, to ja zaczynam, na łamach prasy, mędrkować i pouczać.

Spróbuję zatem poprawić się i przypomnieć sobie nieco wesołych anegdotek z tak zwanego „wielkiego świata”. Moja pamięć sięga lat pięćdziesiątych. Chodziłem wtedy do podstawówki, ale rodzice bardzo dbali o to, żebym poznał artystyczny świat nie tylko ze słyszenia, czyli poprzez radio, ale także, abym zobaczył coś ze świata teatru i estrady. I tak, w wieku lat 11-15 miałem okazję zobaczyć, w teatrze, słynną komedię „Żołnierz Królowej Madagaskaru” – z Hanką Bielicką i Ludwikiem Sempolińskim w rolach głównych. Wiele lat później osobiście poznałem ową znakomitą aktorkę. Byłem także na przedstawieniu warszawskiego, pierwszego kabaretu „Szpak” (istniał w latach 1954-1963). Szefem zespołu był Zenon Wiktorczyk, a jako konferansjer zasłynął Kazimierz Rudzki. Rodzice także zaprowadzili mnie do drugiego z warszawskich kabaretów, czyli „Wagabundy” (działał w latach 1956-1968).Gwiazdą sceny była Lidia Wysocka, ale kto to tam jeszcze, z późniejszych sław, nie występował?! Fedorowicz, Kobiela, Tym i cały długi szereg innych gwiazd estrady. Wówczas to aktorski kabaret zafascynował mnie. I pewnie dlatego, 15 lat później, studiując w Warszawie architekturę, zacząłem występować w studenckim kabarecie STODOŁA. Także pisałem kabaretowe teksty. Powinienem zatem spróbować nieco odsłonić, tak na wesoło, choćby kawałek, oglądanego przeze mnie, „wielkiego świata”, czy też raczej „światka” (nie mylić z półświatkiem). Ano spróbuję.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.